Budapeszt z dzieckiem - czy warto?

Podróże są moją wielką miłością, którą zaraziłam męża i mam nadzieję rozprzestrzenić tego bakcyla na całą rodzinę. Kiedy byłam mała jeździłam z rodzicami po całej Polsce. Mawiali, że najpierw muszę dobrze poznać swój kraj, a potem wyjeżdżać poza jego granice. 
Na pewno miały na to wpływ również ograniczone możliwości, bo kto w latach osiemdziesiątych zwiedzał na przykład Azję? Pomimo to w pełni się z nimi zgadzam i też bardzo mi zależy żeby moje dzieci poznały Polskę wzdłuż i wszerz. Jednak równocześnie dzięki wspaniałym możliwością, które oferują nasze czasy, postanowiliśmy zabierać maluchy też do innych krajów. 

Po co, skoro można szkraba rzucić na plażę w Dąbkach i mieć względny spokój?

Nie zrozumcie mnie źle - sama jeździłam z Lusią nad polskie morze i bardzo to lubię. Chciałabym tylko zastanowić się nad korzyściami, które może nam przynieść zabieranie dzieci za granicę nawet jeśli jest to nieco bardziej skomplikowane. 
Plusów jest moim zdaniem bardzo wiele, ale na chwilę obecną najważniejsze jest dla mnie uświadomienie moich pociech o istnieniu innych kultur i nauczenia do nich szacunku, pokazania jak ważna jest nauka języków oraz wzbudzenie zainteresowania geografią. No bo jak łatwiej uczyć się o istnieniu granic, niż po prostu je przekraczając?

Trzydniowy wyjazd do Budapesztu był spontaniczną decyzją. Pewnego dnia dostałam mail z najnowszymi połączeniami kolejowymi z Wrocławia, i oto on - Budapeszt, na pierwszym miejscu. Szybka wiadomość do Marcina "Popatrz, jedziemy?", po chwili odpowiedź: "Jesteś szalona, pewnie, że jedziemy!". 

I  tak  właśnie zaczął się pierwszy zagraniczny wyjazd dla całej naszej czteroosobowej rodziny :)

Wydawało mi się, że wybór PKP Inercity jest genialnym pomysłem. Trasa nocna z miejscami do spania, brak zmęczenia prowadzeniem samochodu, dzieci mogą jeść i się załatwiać w trakcie jazdy, a Lusia pierwszy raz doświadczy podróży pociągiem (Remika jeszcze nie liczę jako świadomego podróżnika ;)) - same plusy. 
W dodatku zdecydowaliśmy się na jedną z najdroższych opcji czyli przedział dwuosobowy (dzieci do 4 r.ż., które śpią z rodzicami jadą za darmo), dzięki czemu nie martwiliśmy się, że maluchy będą komuś przeszkadzać (lub ktoś maluchom). 

Prawda, że brzmi cudownie? 


Byłam w Chinach i Japonii, zwiedziłam ogromną ilość europejskich krajów, że o Polsce nie wspomnę, a to była najbardziej KOSZMARNA podróż w historii!

Najpierw 95 minut opóźnienia, a pociąg miał odjechać o 22:50, więc możecie sobie wyobrazić w jakim stanie była Łucja (Remik spał u mnie w chuście i nic sobie z tego nie robił). 
Teraz najlepsze - kiedy pociąg w końcu przyjechał....nie było wszystkich wagonów!
Powiedziano nam, że mamy dojechać do Bohumina (jestem  geograficzną ignorantką, moją reakcją było "że gdzie przepraszam??") i tam mają podstawić nasz wagon. Wiązało się to z jazdą przez 2 godziny i wysiadaniem z pociągu z dziećmi i całym majdanem w środku nocy. I tak mieliśmy szczęście - na te dwie godziny umieszczono nas w przedziale sypialnianym. Inni podróżni tyle szczęścia nie mieli.
W Bohuminie wysiedliśmy (Luśka płacz, bo znowu pobudka) i wagony dołączono, jak najbardziej, ale naszego nadal ani widu ani słychu. 
Wpakowaliśmy się więc do najbliższego jadącego do Budapesztu (część wagonów jechała do Wiednia) żeby nie utknąć na stacji w środku niczego. Tam spotkaliśmy opryskliwą Polkę, która łaskawie przyniosła nam prześcieradło i upchnęła do sześcioosobowego przedziału. Nie było w nim innych podróżnych, więc machnęliśmy ręką i poszliśmy spać. A za chwilę "państwa wagon podstawiono, ja nie będę za was płacić, proszę się przenieść".
Marcin musiał z pięć razy obrócić żeby wszystkie rzeczy zabrać i na koniec mnie z dziećmi przeprowadzić przez kilka wagonów, w tym część całkowicie zaciemnionych, w trakcie jazdy pociągu. O piątej nad ranem wylądowaliśmy w swoim przedziale, całkowicie wyczerpani.



Gdyby ktoś z was, mimo wszystko, pragnął odbyć podobną podróż odsyłam do Warunków przewozu, które niestety bardzo ciężko zlokalizować na stronie internetowej kolei.

Rano obudziliśmy się w dużo lepszych humorach, w końcu gorzej być nie może, a nas czeka przygoda. 
W związku z tym kiedy kazano nam wysiąść na innej stacji w Budapeszcie, niż ta widniejąca na naszych biletach, zaśmialiśmy się tylko losowi w twarz. Podowcipkowaliśmy z innymi Polakami, że jazda rodem z kultowego Misia i dzięki Google Maps skierowaliśmy się do miejsca noclegowego.



Rezerwowaliśmy pobyt przez Booking.com i tym razem się nie zawiedliśmy. Mieszkanie w centrum, obok przystanek tramwajowy i autobusowy, ogromne, jasne i ze wszystkim co było nam potrzebne, a na dokładkę piękny widok z balkonu i miły właściciel.
Tak nam tam było dobrze i tak byliśmy zmęczeni, że na miasto ruszyliśmy dopiero po około dwóch godzinach, po drzemce.




Nie chciałabym przeprowadzać was przez wszystkie zabytki w Budapeszcie, które widzieliśmy i które warto odwiedzić, bo to znajdziecie w każdym przewodniku.

Zależy mi na pokazaniu wam kilku miejsc, które nas szczególnie urzekły i które doskonale sprawdzą się przy zwiedzaniu z dziećmi.

Co trzeba zobaczyć? Wszystko na co macie ochotę! To wy znacie swoje brzdące i wiecie ile są w stanie wytrzymać i co je szczególnie zainteresuje. Nie zakładajcie też z góry, że nic nie przyciągnie ich uwagi - na pewno znajdą dla siebie coś ciekawego.

My zaryzykowaliśmy z wejściem do Parlamentu. Przy moim ostatnim pobycie w tym mieście nie udało mi się go zobaczyć w środku, a widząc zdjęcia w internecie wiedziałam, że jest to coś czego nie możemy przegapić.
Była to doskonała decyzja! Parlament zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz zapiera dech w piersiach. Byliśmy jedynymi osobami z dziećmi. Pisząc "dzieci" mam tu na myśli jakiekolwiek osobniki wyglądające na mniej niż szesnaście lat. Prawdopodobnie dlatego byliśmy traktowani szczególnie uprzejmie. Ponadto wszyscy dostają słuchawki do uszu, więc na krzyki naszych maluchów inni zwiedzający reagowali tylko "och, jakie słodkie dzieci" zamiast posyłania groźnych spojrzeń.
Wózek musieliśmy zostawić w szatni, więc Remik został przeze mnie wtachany po schodach w chuście.
Wejście koniecznie zarezerwujcie sobie jeszcze z Polski, ponieważ na miejscu możecie nie dostać już biletów. Na daną godzinę wchodzi z góry określona ilość ludzi, a zainteresowanie jest ogromne.
My zdecydowaliśmy się na kupienie wiązanego pakietu u pośrednika - zwiedzanie Parlamentu i rejs statkiem po Dunaju. Dzięki temu ktoś odebrał za nas bilety w kasie i wręczył nam już w kolejce do wejścia.
Pamiętajcie, że aby wejść do Parlamentu musicie przejść przez kontrolę, więc scyzoryki i tym podobne zostawcie w domu.
Aktualne ceny i dostępne godziny zwiedzania znajdziecie tutaj.











Zaraz po wyjściu z Parlamentu udaliśmy się na rejs statkiem i jest to świetna atrakcja dla dzieci. Rejs trwa około godziny. Zobaczymy miasto z perspektywy wody, a młodsi mogą wybiegać się na górnym pokładzie. Dostępne jest też jedzenie i picie, ale nie jest to najtańsze miejsce. 
Wiem, że jest też możliwość kupienia przejazdu autobusem typu "hop on hop off", który w pewnym momencie wjeżdża do wody! To dopiero muszą być emocje :)








Kolejny punkt zwiedzania to Wzgórze Zamkowe, które w całości jest wpisane na listę UNESCO. 
Ze Wzgórza Zamkowego rozciągają się piękne widoki na miasto, a na jego szczyt można wjechać kolejką Siklo zbudowaną w 1870 roku. Oryginalna kolejka ucierpiała podczas II wojny światowej i ta jeżdżąca obecnie pochodzi z 1986 roku. Jednak nie martwcie się - jest dokładną rekonstrukcją oryginału i prawdziwą gratką dla najmłodszych. 
Godziny funkcjonowania możecie sprawdzić tutaj.
Uwaga - drzwi są za małe żeby zmieścić się z wózkiem!





Kiedy już znajdziecie się na wzgórzu warto zobaczyć zmianę warty (moja trzyletnia córka była pod wrażeniem maszerujących strażników).

Przyznam, że sam zamek nie zrobił na mnie dużego wrażenia, choć jest to na pewno kwestia gustu. Natomiast kawałek spacerkiem od zamku, znajdują się dwa znane zabytki, które warto obejrzeć przynajmniej z zewnątrz: Kościół Macieja i Baszta Rybacka.
Patrząc na Kościół Macieja przyjrzyjcie się z maluchami fantazyjnym rzygaczom (tak, tak, jest to piękna nazwa na dekoracyjne zakończenie rynny dachowej ;)) i dajcie im zadanie - wypatrzenie czarnego kruka, symbolu Macieja Korwina. Ptak znajduje się na szczycie jednej z wieżyczek.




Baszta Rybacka pobudzi wyobraźnię niejednego małego rycerza i księżniczki :) Wejście na górną część jest płatna, ale na dole mieści się kilka kawiarni z widokiem na miasto i jest to świetna opcja na chwilę odpoczynku.




Kiedy skręcicie z prawej strony Baszty i pójdziecie kawałek ścieżką mijając toalety, znajdziecie prawdziwy raj dla dzieci - plac zabaw. Jednak nie jest to taki zwykły plac zabaw. Cały stylizowany jest na zamkowe dziedzińce. Są tam "kamienne" mury, baszty i armaty oraz na prawdę bardzo przyjemny wybór przyrządów do zabaw.







Muszę powiedzieć, że miasto włożyło duże pieniądze w renowację placów zabaw i są one najbardziej niezwykłymi tego typu miejscami, które miałam okazję widzieć.
Na tym węgierskim blogu znajdziecie dużo zdjęć wraz z lokalizacją konkretnych obiektów. I jeszcze kilka tutaj ;)

Dla dzieciaków bardzo ciekawą częścią miasta jest Varosliget czyli Lasek Miejski. 
Jest tu tyle atrakcji, że można spokojnie spędzić tu cały dzień, na co my niestety nie mieliśmy czasu, bo dotarliśmy do niego tuż przed zmrokiem. 
Wspaniałe Zoo, w którym znów czekają na nas piękne tematyczne place zabaw, kawiarnie i restauracje, staw, po którym można pływać rowerami wodnymi, cyrk, małe wesołe miasteczko i zamek Vajdahunyad. 





Na terenie znajdują się też słynne termy Széchenyi. Musicie sobie jednak zdawać sprawę, że w wodach termalnych dzieci mogą przebywać maksymalnie 15 minut, więc trzeba to brać pod uwagę idąc do takiego miejsca. Teoretycznie dostępne są zwykłe baseny, ale przed wejściem z najmłodszymi warto zapytać jaka panuje w nich temperatura wody.

Żeby dostać się do parku najlepiej pojechać metrem i wysiąść na przystanku Hosok tere. Hosok tere, czyli Plac Bohaterów, jest największym i najważniejszym placem w Budapeszcie. Przy placu znajdują się muzea, a w jego centrum jest umieszczony imponujący Pomnik Tysiąclecia.






Jeśli już o pomnikach mowa to w Budapeszcie jest ich wiele i okazało się, że dla Lusi stanowiły ogromną atrakcję. Wdrapywała się wszędzie gdzie mogła, rozmawiała z  przedstawionymi na nich postaciami i odgrywała scenki :D










Teraz kilka słów o jedzeniu. 

Niestety nie trafiliśmy na wiele restauracji przyjaznych dzieciom, czyli takich z kącikiem dla najmłodszych i specjalnymi krzesełkami. Tak na prawdę widzieliśmy tylko dwie: Zeller Bistro i Ecke 22
Do pierwszej nie udało nam się wejść, jest na tyle popularna, że wymaga wcześniejszej rezerwacji. Jest to raczej droższa restauracja, ale wyglądała na prawdę zachęcająco i ma ładny kącik dla dzieci. 
Druga znajduje się w pobliżu Hosok tere. Trzeba zejść po schodach do piwnicy, ale opłaca się. Porcje ogromne (nie byliśmy w stanie ukończyć dania dla dwóch osób), jedzenie smaczne i jest kącik dla dzieci. Co prawda schowany za lodówką, dookoła rozwieszone płaszcze, a zabawki fantazyjnie wrzucone do jednej skrzynki, ale zajął Lusię na ponad godzinę ;)
Prawdopodobnie jest więcej miejsc przystosowanych dla dzieci, ale my na nie nie trafiliśmy.

Wspaniałą kawiarnię rodem z filmu Czekolada wyszukał dla mnie Marcin. Brakowało tylko Johnnego Deppa, ale jak się ma takiego fajnego męża to po co on komu ;) Aztek Choxolat jest prawdziwą perełką!
Piękne pralinki zdobią ladę, a od wejścia unosi się zapach czekolady. Tej pitnej możemy spróbować w wielu wariantach, także z chilli!
Prawdziwym hitem są stoliki, które na środku mają wgłębienie wypełnione kredą. Wasze pociechy mogą tworzyć na blacie kredowe dzieła popijając czekoladę z bitą śmietaną. Czy to nie brzmi jak cudowny sen? :)
Lokal jest malutki i aby go znaleźć trzeba wejść w bramę, ale Google Maps nas doprowadziły bezbłędnie.




Ostatni dzień naszego pobytu przypadał w niedzielę i dzięki temu załapaliśmy się na fenomenalne pożegnalne śniadanie. W Szimpla Kert co tydzień jest organizowany targ połączony ze śniadaniem "płacisz raz, jesz ile chcesz". 
Śniadanie kosztuje 5000 HUF za osobę (około 65 zł) i można wracać i pałaszować ile razy się chce w godzinach od 9 do 14. Pan z obsługi powiedział, że możemy brać ze sobą tyle ile damy radę unieść, więc można się zaopatrzyć również na dalsze zwiedzanie! Dzieci do 6 r.ż. jedzą za darmo, a do 12 r.ż. za pół ceny.
Nie zdziwcie się jeśli koło waszego stolika przespaceruje rzesza turystów robiących zdjęcia. Szimpla Kert jest bowiem pierwszym powstałym spośród tak zwanych ruinpubs. Są to bary założone w zrujnowanych kamienicach, głównie w dzielnicy żydowskiej. Kamienice stały opuszczone i niszczały przez wiele lat, aż zaczęto zamieniać je na puby. Nabywców zachęcał tani czynsz.
Wystrój jest niesamowity i o ile wieczorem raczej z dziećmi się tam nie wybierzemy, to poranny posiłek jest świetnym pretekstem do odwiedzenia tego miejsca.
Więcej o ruinpubs poczytacie tutaj.


















No i oczywiście będąc w Budapeszcie nie można odmówić dziecku kurtosz kołacza! Trafiliśmy na wiosenny festiwal i na każdym rogu czekały na nas budki z ogromną wersją tego przysmaku. Mniam!





No więc - czy było warto? Oczywiście! Zawsze warto zobaczyć coś nowego i przeżyć kolejną przygodę :) Ogrom poświęconej uwagi i wiedzy, którą Marcin przekazał Lusi na tym wyjeździe jest bezcenny <3

Do podróży z dziećmi trzeba się tylko nieco dokładniej przygotować niż do dorosłych eskapad - również psychicznie. Musicie być wyluzowani i przygotowani na to, że nie zobaczycie tyle co będąc sami. Dzieci potrzebują co jakiś czas możliwości rozładowania nadmiaru energii, a kiedy indziej chwili wyciszenia.
Pamiętajcie też o zabraniu kilku zabawek, które zapewnią wam trochę spokoju w restauracji czy kolejce po bilet. Dobrym pomysłem jest też własny plecaczek dla malucha. Lusia miała swój i była bardzo dumna, że ma to samo co rodzice :) Włóżcie do niego zabawkę, przekąskę, chusteczki i w drogę!



Na koniec UWAGA - Budapeszt jest niestety całkowicie niedostosowany do wózków!! Większość stacji metra nie ma wind (znaleźliśmy tylko jedną przy Dworcu Głównym), a budynki są zabytkowymi kamienicami i praktycznie wszędzie do wnętrz prowadzi przynajmniej kilka schodków. Więc jeśli macie malutkie dzieci to polecam chustę lub nosidło. Ja zakładałam, że przyda się tylko do wjazdu kolejką, a ostatecznie wszędzie zabieraliśmy Remika w ten sposób.



Przemieszczaliśmy się głównie metrem i tramwajem. Zaraz po przyjeździe kupiliśmy bilet na 72h na cały transport miejski i moim zdaniem to była bardzo dobra decyzja.



Wiecie co jest najlepsze? Łucja od powrotu nieustannie dopytuje "Mamo, kiedy znowu pojedziemy pociągiem?"...



Komentarze

Śledź nas na Instagramie!

Copyright © Zabawy Lotty